Dzisiejszy dzień, jak i pozostały zleciały mi na podróżach, walczeniu i mordowaniu, moja natura była dość okrutna, chodź tak na prawdę nie zdawałem sobie z tego sprawy, mało kiedy nad tym rozmyślałem, bardziej myślałem nad zdobywaniu złota, osad i wygrywaniu wojen czy też składaniu ofiar. Zdążyłem odwiedzić liczne osady, liczne dusze błagające o litość. Siedziałem pod jednym z drzew i ostrzyłem swój miecz, usłyszałem szelest, nie zaniepokoiłem się za bardzo, przyciągnęło to moją uwagę, więc wstałem i rozejrzałem się, lecz nikogo nie było. Zrobiłem kilka kroków do przodu. Z góry spadł na mnie jakiś pies, zaczął mnie dusić i wbijać pazury, odruchowo zrzuciłem go z siebie i przystawiłem miecz pod gardło, uniosłem jedną brew do góry i pokręciłem głową w prawo i lewo.
- Chyba muszę cie zabić. - Westchnąłem.
Obcy/a w ogóle się nie bała, widziałem to, dostrzegałem i cały czas uśmiechałem, miałem ochotę się roześmiać, ale póki co pozostawał na moim pysku ciągle głupi, cwaniacki uśmiech.
- Kim jesteś? - Zapytał/a nieznajomy/a.
- Ragnar Lothbrok. - Odpowiedziałem wolno i powoli, wpatrując się w jej/jego oczy i przy tym lekko kręcąc głową.
<Ktoś odpisze ? ;D >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz